Artur Rojek Artur Rojek
646
BLOG

PKiN, Warszawa i co by tu jeszcze....

Artur Rojek Artur Rojek Rozmaitości Obserwuj notkę 4

Warszawa to cud i koszmar zarazem. Cud, bo choć starta z map przez Niemców, przy asyście Rosjan, to jednak powstała na nowo. Jednak od początku swej rezurekcji boryka się nieustannie z tymi samymi problemami. Bo ani nie odbudowano jej konsekwentnie, ani nie zaplanowano na nowo w uporządkowany sposób, nie zadbano też o jej system komunikacyjny, ani o należną stolicy Polski jakość realizowanej tu architektury. Przede wszystkim jednak chaosu przestrzennego jaki tworzy ten zlepek kontrastowo ze sobą pozestawianych fragmentów różnych miast nie spaja żaden przemyślany system dominant i osi kompozycyjnych. I co gorsza, z każdą nową inwestycją, z każdym nowym pomysłem planistycznym warszawskiego ratusza, chaos ten pogłębia się i zdaje już po wsze czasy przekreślać nadzieję na Warszawę, o jakiej z wolna przestajemy nawet marzyć. I w tym właśnie tkwi warszawski koszmar. Miasta z najbrzydszym centrum dwu milionowej aglomeracji, jakie można by sobie wymyślić.

Tylko autorytarne i policyjne reżimy są władne zaplanować miasto od nowa. W przypadku innych ustrojów politycznych jedyne co można, to metodycznie naprawiać lub psuć stan zastany. Nie wdając się w drobiazgową analizę pokuszę się o stwierdzenie, że w ostatnich 27 latach po komunizmie każde następne posunięcie „planistyczne” w Stolicy potęgowało jedynie chaos i psuło już i tak nieciekawy stan pierwotny odziedziczony po paździerzowym PRL.

Centrum, którego nie ma

Ponieważ żywego miasta, jakim jest Warszawa, nie sposób zatrzymać w rozwoju i przeprojektować na nowo, pozostaje nam jedynie przeprowadzać konieczne zmiany i naddawać materii tam, gdzie mamy jeszcze jakiekolwiek pole manewru. Problem w tym, że z każdym kolejnym rokiem to pole warszawskiego manewru staje się coraz mniejsze, choć u progu III RP było go, jaka na miasto tej rangi, całkiem sporo. W Warszawie, jak we wszystkich miastach gdzie trwa żywiołowy ruch budowlany, model planistyczny realizowany w minionym ćwierćwieczu ogranicza się zasadniczo do: zabudowywania wszystkich wolnych przestrzeni coraz gęściej upakowaną, często nieprzystającą do otoczenia urbanistycznego, zabudową. Bez należytego skomunikowania tych nowo powstających osiedli, bez zapewnienia ich mieszkańcom w odpowiedniej proporcji zaplecza usług publicznych oraz bez wytworzenia wspólnej ogółowi mieszkańców przestrzeni, jak parki, pasaże, czy lokalne place.

Nie mając wizjonerów czujących na sobie odpowiedzialność za rozwój miast, np. w Warszawie ludzi pokroju Starzyńskiego, raczej nie zatrzymamy tego wszechogarniającego procesu destrukcji przestrzeni miejskiej. A przecież w miastach żyje i żyć będzie zdecydowana większość Polaków. Niestety, jak dotąd w wyborach samorządowych nasze serca zdobywają z reguły ludzie zniewalająco pragmatyczni, którzy z miastami utożsamiają się o tyle, o ile są one dla nich źródłem osobistej fortuny – często w bardzo dosłownym tego słowa ujęciu. Skutkiem tego stanu rzeczy są nie tylko wyrzucani na bruk mieszkańcy – co stało się już znakiem rozpoznawczym Stolicy, ale też my wszyscy przedzierający się z mozołem przez bezładną miejską dżunglę, bez choćby estetycznej rekompensaty z strony otaczającej nas przestrzeni.

Pytanie postawione przez Roberta Maciejowskiego w zlinkowanym tu artykule: co ma powstać wokół PKiN - można by sprowadzić do pytania: co zrobić w centrum Warszawy, którego w praktyce nie ma. Bo nierealny, jak na funkcjonalne centrum blisko 2 milionowej aglomeracji, krajobraz otoczenia PKiN, bardziej odpycha ludzi na swoje obrzeża niż przyciąga – co jest socjologicznym potwierdzeniem dysfunkcjonalności tej w istocie pseudo-miejskiej próżni architektonicznej.

Pytanie o to co czynić z centrum Stolicy jest zatem jak najbardziej na miejscu. Decyzje w tym zakresie, w formie spójnej wizji zagospodarowania przestrzennego całego otoczenia PKiN, czy szerzej centrum Warszawy, która znajdzie swoje odzwierciedlenie w poszczególnych planach miejscowych – muszą zapaść możliwie najszybciej i być efektem nie tylko warszawskiego, ale ogólnopolskiego namysłu. Stolicę wszak wszyscy mamy tylko jedną. A niestety obecne władze miasta utracił nie tylko siły witalne ale i mandat polityczny do sfinalizowania takiego projektu. Ponadto, dzisiejszy ratusz od lat konsekwentnie dzieli otoczenie PKiN na odrębne obszary inwestycyjne, co skutkować będzie kolejnymi przekształceniami potęgującymi i tak już nieznośny chaos w sercu Stolicy.

Miasto dużej wysokości

Generalna kwestia tego co powstać może, a raczej powinno, w centrum Warszawy w zasadzie została już rozstrzygnięta. Zrealizowane tu wysokościowce nie znikną, wpisały się trwale w krajobraz Stolicy a przy tym nadają pozbawionemu spektakularnego zaplecza krajobrazowego miastu, z pewnych perspektyw, odrobinę malowniczości. Warszawa z oddali upodabnia się do średniej wielkości amerykańskich miast z wielkich równin z widocznym z dala centrum, gdzie dominują wysokościowce. By jednak nie przeistoczyła się w miasto z gatunku metropolii ameryki południowej, gdzie wysokościowce przelewają się kwartałami na rozległe połacie miasta, tam gdzie tylko inwestorzy sobie to zamarzyli, konieczne są co najmniej dwa zdecydowane posunięcia planistyczne.

Po pierwsze należy wyraźnie określić granice, gdzie budynki wysokie są w Warszawie preferowane i dopuszczalne. Poza tym obszarem lokalizacja takich obiektów z zasady powinna być zabroniona. Wyjątkiem mogą być obiekty użyteczności publicznej o znaczeniu symbolicznym, które jednocześnie stałby się zwornikami spinającymi całą przestrzeń miejską.

Po drugie, w rejonie wyznaczonym pod zabudowę wysoką, nowe inwestycje powinny być obarczone stosownymi wymaganiami, tak aby priorytetem była realizacja właśnie kolejnych wysokościowców. Celem zasadniczym powinno być bowiem dogęszczenie miasta w obrębie, umownie tu ją nazwijmy, strefy wysokiej.

W mojej ocenie strefa ta nie powinna przekroczyć w kierunku wschodnim linii ulicy Marszałkowskiej - tylko w ten sposób możemy bowiem zachować unikalne walory zarówno Traktu Królewskiego ze Starym Miastem, jak i rejonu Placu Powstańców z historycznym gmachem Prudentialu i wielu innych cennych przestrzennie zakątków Warszawy w pasie między Wisłą a osią ulicy Marszałkowskiej.

Od południa, granicą strefy wysokiej powinny być Aleje Jerozolimskie. Wprawdzie kilka budynków linię tą już przekroczyło, lecz dalszych wyjątków zdecydowanie być nie powinno. Jedynym takim miejscem, gdzie można by się nad dopuszczalnością kolejnych wysokościowców zastanowić jest rejon Placu Zawiszy, ale o tym decydować powinna koncepcja przestrzenna zachodniej granicy strefy wysokiej zabudowy w Warszawie i studia widokowe wokół tej części miasta. Przy czym wydaje się, że dziś naturalną zachodnią granicą jest ulica Towarowa choć z pewnym odchyleniem na zachód od niej w okolicach Czystego i dalej na północ aż po Aleję Solidarności.

Wreszcie północna granica wymaga starannych studiów tego co już się stało w wymiarze planistycznym i tego co tu być powinno, z uwagi na ochronę wartościowych miejsc na Żoliborzu. Warto też mieć na względzie nieco dysfunkcjonalną przestrzennie, tym niemniej realną i godną wydobycia oś saską. Dlatego też granicy północnej nie da się wytyczyć wedle jednej prostej, choć wydaje się, że Aleja Solidarności na pewnym swoim odcinku stanowić będzie granicę skrajną zaś im dalej na wschód, tym granica ta będzie przebiegać bliżej ulicy Świętokrzyskiej.

Wiedzieć czego chcemy

Przyjmując roboczo powyższą analizę za słuszną i tak widzimy, że dla tożsamości centrum naszej Stolicy zawsze kluczowe znaczenie będzie mieć rozwiązanie architektoniczno-przestrzenne obecnego otoczenia PKiN. O tyle więc dyskusje, co powinno tu powstać, mają dla odbudowy w Warszawie centrum miasta, wreszcie po ponad 70 latach od jego zniszczenia, kluczowe znaczenie. Przy czym o przyszłości tego miejsca powinni pospołu decydować najzdolniejsi polscy architekci i planiści. Dopiero na końcu miejscy urzędnicy i inwestorzy. Musimy twardo bronić wspólnych racji, bo mowa o najatrakcyjniejszym komercyjnie i symbolicznie miejscu w Polsce. Nie powinno być wątpliwości, że zbudowane zostanie tu to, na co zgodzimy się pod względem planistycznym i co pozwoli Warszawie odzyskać funkcjonalne serce. Bez ustępowania inwestorskiemu widzimisię, czy projektom skrojonym na miarę raczej warszawskich ograniczeń, niż drzemiącego w naszej Stolicy możliwości.

Oczywiście długofalowe powodzenie Warszawy, w tym jej centrum, zależy od rozwiązania jej problemów komunikacyjnych. Tu i planowanie, i przestrzegany z żelazną konsekwencją, a obliczony na dziesięciolecia w przód program inwestycyjny, powinny powstać w pierwszej kolejności. Warszawa z jej potencjałem może być dziś miastem 4-5 milionowym. To właśnie komunikacja, czyli rozpatrywane razem: sieć drogowa i system komunikacji publicznej, są głównymi hamulcami jej dalszego rozwoju. Ale by te hamulce odblokować potrzeba nam innej jakości myślenia o najważniejszym mieście w Polsce. O całym mieście, a nie tylko zlepku dzielnic.

 

Artur Rojek
O mnie Artur Rojek

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości